Tagi

, , , , , ,

Norwegian_WoodKsiążkę czytałam już kilka lat temu i było to moje pierwsze zetknięcie z prozą Murakamiego. Słyszałam, że „Norwegian Wood” jest jego najbardziej znaną powieścią, więc postanowiłam zacząć swoją przygodę z japońskim pisarzem od tego właśnie tytułu. Nie byłam jednak książką zachwycona. Czytało się ją całkiem dobrze, ale nie była to opowieść, która by mnie porwała i zauroczyła. Po skończonej lekturze odłożyłam więc książkę na półkę z pewnym rozczarowaniem.

To, że nakręcono na podstawie książki film nie powinno być zaskoczeniem – Murakami cieszy się dużą popularnością, chociaż pozostaje dla mnie tajemnicą czemu tak się dzieje. Tak czy siak jakiś czas temu film był u nas puszczany na kanale ALE KINO+. Nagrałam go i z seansem czekałam na odpowiedni nastrój.

Film, o dziwo, wzbudził we mnie całkiem pozytywne odczucia. Nie pamiętam już zbyt dokładnie fabuły książki, a jedynie jej zarys, ale nie przeszkodziło mi to w odbiorze filmu. Głównym bohaterem jest młody chłopak Toru, który jest emocjonalnie uwięziony pomiędzy dwoma dziewczynami – Naoko i Midori. Z Naoko wiąże go silne, ale trudne uczucie u którego podstaw leży śmierć ich wspólnego przyjaciela i zarazem wielkiej miłości Naoko, zaś Midori jest osobą zupełnie z zewnątrz, dającą mu tym samym szansę na oderwanie się od przeszłości. Toru przez większą część filmu skupia się na Naoko i na tym, żeby jej pomóc, co jest bardzo trudne biorąc pod uwagę rozchwianie emocjonalne dziewczyny. Midori przemyka gdzieś w tle, chociaż wyraźnie widzimy, że chłopak jest nią zainteresowany.

Klimat filmu określiłabym jednym słowem: kontemplacyjny. Wizualnie jest wysmakowany, przepełniony symbolicznymi obrazami. Dużo wnoszą też starannie przygotowane wnętrza i stroje bohaterów, a także ładne plenery i muzyka (usłyszymy też oczywiście tytułowe „Norwegian Wood” grupy The Beatles). Film jest dość cichy i powściągliwy emocjonalnie – opowiada o trudnych relacjach, ale w przeciwieństwie do kina zachodniego uczucia nie są wywlekane na światło dzienne, a raczej grają pod powierzchnią. Akcja jest niespieszna (film trwa 2,5h), ale film nie nuży, bo jest dobrze skonstruowany. Mam też wrażenie, że w porównaniu z książką jest trochę smutniejszy. Pasuje jednak do klimatu, jaki stworzył sam Haruki Murakami w swojej powieści. Główny bohater również dość dobrze odzwierciedla pewną życiową bezwładność, jaka charakteryzuje protagonistów tworzonych przez Murakamiego – niby działa, ale tak naprawdę to rzeczy dzieją się wokół niego, on ich nie prowokuje. Patrzy z boku (nawet jeśli dotyczy go coś bezpośrednio), zachowuje spokój, nie daje się porwać emocjom, jest stabilny. To bardzo japońskie, ale nie powiedziałabym, że to objaw chłodu czy obojętności, bo widzimy też pod tą maską opanowania cierpienie.

„Norwegian Wood” to bardzo ciekawy film i cieszę się, że znalazłam czas, żeby go obejrzeć. Nie wiem czy spodoba się fanom Murakamiego, ale myślę, że dobrze pokazuje historię, którą znamy, dając konkretne twarze jej bohaterom. Reżyserem jest Anh Hung Tran, znany z „Rykszarza”. Tym samym film nie jest „japoński” w charakterze, a przynajmniej ja tak to odczuwam – nie jest jednak też w żadnym razie „zachodni”, wciąż pozostaje w strefie pewnej egzotyki. I jest to jego bardzo duża siła – równocześnie jest to też bardzo charakterystyczne dla samego pisarstwa Murakamiego. O ile kogoś nie przeraża ponad 2h melancholijnego, bardzo stonowanego kina, to powinien dać „Norwegian Wood” szansę.